Blisko 3.5 godziny w środku lasu musiałem czekać na pomoc drogową w ramach Suzuki Assistance, które kupiłem razem z autem w salonie. Okazało się, że kierowca miał do mnie zaledwie 9 km drogi, a samochód może przewieźć 80 km zupełnie w inną stronę niż „moje aso”. 

W piątek 27 września odbierałem rodzinę z miejscowości Leśna Podlaska (województwo lubelskie), po czym wspólnie ruszyliśmy do domu w Lublinie. Kilka kilometrów od miejsca startu, auto nagle zaczęło wydawać z siebie bardzo niepokojące dźwięki. Metaliczny stukot przypominał uderzenia szpadlem o metalową taczkę. Natychmiast zatrzymałem auto. Pech chciał, że do całej sytuacji doszło na trasie między Leśną Podlaską, a Białą Podlaską w środku przejazdu przez gęsty las.  Była godzina 17, ale dla bezpieczeństwa natychmiast włączyłem światła awaryjne i rozłożyłem trójkąt ostrzegawczy. Przystąpiłem do oględzin, jednak na pierwszy rzut oka, nic nie odpadło z auta, co mogłoby powodować taki dźwięk. Auto ma niespełna 10 tys. przebiegu, więc z góry założyłem, że na pewno nie może być to nic poważnego. Uruchomiłem auto i przy próbie ruszenia, łomot natychmiast się pojawił. Zatrzymałem ponownie auto, zgasiłem silnik i wrzucając na luz, sprawdziłem, czy problem nadal występuje. Odgłos był równie donośny. Szybka konsultacja telefoniczna i znajomy od razu założył, że z pewnością wpadł kamień w osłonę tarczy. Jednak z racji gwarancji na auto, braku podnośnika (zestaw naprawczy), musiałem wezwać pomoc w ramach mocno reklamowanego Suzuki Assistance. Ta usługa działa niemal wszędzie i zapewnia bezpłatną pomoc w ciągu maksymalnie 40 minut. W razie konieczności auto jest holowane, Ty dostajesz auto zastępcze na ten czas, a nawet nocleg w hotelu. Tyle w teorii.

Już na samym początku pojawił się problem. Infolinia nie była w stanie zweryfikować, czy moje auto z 2018 roku (wyprzedaż rocznika), w magiczny sposób nie skończyło 3 lat, by z czystym sumieniem móc odmówić mi udzielenia pomocy. Następnie okazało się, że data pierwszej rejestracji, która była wpisana w dokumentach również nie pokrywa się z systemem Suzuki. Ot serwis zapomniał wpisać. Na szczęście udało się przejść przez wszystkie etapy, opisałem usterkę i dowiedziałem się, że zostanie wysłana do mnie pomoc.

Tutaj zaczyna się cała historia. W środku lasu spędziłem dokładnie 3.5 godziny czekając na pomoc, która miała rozwiązać mój problem do maksymalnie 60 minut. W międzyczasie zatrzymywali się inni kierowcy oferując pomoc chociaż bym wyjechał z lasu, bo jest tutaj bardzo ciemno, niebezpiecznie, zakręty są ciasne, a trasę pokonuje duża liczba ciężarówek i mogę po prostu zaraz mieć wypadek. Jednak słysząc, jakie dźwięki wydaje auto przy próbie ruszenia z miejsca, każdy miły kierowca natychmiast sugerował poczekać na pomoc drogową. W międzyczasie zadzwoniłem ponownie na infolinię pytając, co mam dalej robić. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja, więc prosiłem o dokładne wyjaśnienia. Dowiedziałem się, że auto nie zostanie przetransportowane do Lublina, a do Siedlec, które są blisko 80 kilometrów w zupełnie inną stronę. Zapytałem, co w takim razie ze mną i dwoma pasażerami – rodziną. Dowiedziałem się, że z autem mogę pojechać tylko ja, a reszta ma sobie jakoś poradzić… w środku lasu.

Zadzwoniłem na infolinię dealera, u którego kupiłem auto i dowiedziałem się, że mogę poprosić o auto zastępcze w takiej sytuacji. Ponownie zadzwoniłem do Suzuki Assistance, ale dowiedziałem się, że żadnego auta nie będzie, dopóki mechanik z ASO nie zobaczy, co się stało. Robiło się coraz później, więc zadawałem kolejne pytania – skoro pomoc drogowa tak długo nie przyjeżdża, czy wieczorem w Siedlcach ktoś jeszcze sprawdzi moje auto, bym mógł wrócić do domu – swoim lub zastępczym samochodem. Otrzymałem informację, że mam sobie sam sprawdzić – wygooglać w środku lasu mimo słabego zasięgu i rozładowującego się telefonu. Zdenerwowany sprawdziłem i okazało się, że w chwili zgłoszenia awarii, ASO było już dawno zamknięte. Telefon ASO również milczał. Infolinia powiedziała mi, że w takim razie auto poczeka do poniedziałku na parkingu pomocy drogowej, a ja w piątek wieczorem, w zupełnie obcym mieście – Siedlcach mam sobie jakoś poradzić sam. Moja rodzina może zostać w lesie do poniedziałku.

Po licznych prośbach infolinia powiedziała, że jak „dogadam się” z kierowcą pomocy drogowej, to może pojechać do innego ASO, ale będę musiał za to dodatkowo zapłacić. Pomoc drogowa przyjechała z Białej Podlaskiej (oddalonej od miejsca zgłoszenia o około 9 km) po blisko 3.5 godzinach. Daje to średnią prędkość 2.5 km/h, czyli 2 razy wolniej niż koń w trakcie stepu – najwolniejszego swojego kroku. Pomoc drogowa wygrywa jedynie o 0.5 km/h z leniwcem, który jest w stanie pokonać dystans 2 kilometrów w ciągu godziny. Była już godzina 21, więc w lesie było ciemno, niebezpiecznie, a ja byłem już zdenerwowany nie wiedząc, co mnie czeka.

Dowiedziałem się, że odległość jak do Siedlec mam mam gratis, ale za pozostałe muszę zapłacić. W tym przypadku różnica wynosiła 35-45 kilometrów, za co pomoc drogowa policzyła dokładnie 400 zł netto. W tej samej cenie mogę wynająć na 24 godziny w Lublinie Camaro SS lub Mustanga GT, albo 2.5 razy zatankować Swifta Sporta do pełna, co pozwoli mi na przejechanie ponad 1000 kilometrów na trasie.

Na szczęście usterka okazała się trywialna. W zacisk tarczy hamulcowej dostał się kamień blokując koło. Samodzielnie uporałem się z tym problemem. Jednak 3.5 godziny spędzone w ciemnym lesie zmusza do refleksji. Zacząłem zastanawiać się, jak wygląda pomoc, za którą de facto zapłaciłem, w innych markach samochodowych. Mam chęć zapytać je o to i napisać Wam o tym. Muszę przyznać, że poziom stresu, nerwów, a nawet strachu, które towarzyszyły mi w tym ciemnym lesie jest nie do opisania.

Zdecydowałem się napisać do Suzuki Motor Polska z prośbą o wyjaśnienia. Jednak przez ponad miesiąc nikt z SMP nie raczył się ze mną skontaktować. W tym przypadku idealnie pasuje stare powiedzenie – „gwarancja do bramy i się nie znamy”. Właścicielom Suzuki polecam wożenie ze sobą zestawu surwiwalowego, zapasu żywności, szczoteczki do zębów oraz śpiwora – nigdy nie wiecie, kiedy będziecie zmuszeni nocować w środku lasu lub zupełnie obcym mieście, dzięki „pomocy” Suzuki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj